Tu widać, że nić nie przechodzi przez oczko tylko nad nim.
Najgorsze było jednak to, że niepotrzebnie wyjęłam jedną z listewek krzyżaka. Na szczęście nie całą; zorientowałam się po kilkunastu centymetrach. Ręce mi opadły, ale jakoś powoli, powolutku udało mi się nitki z powrotem w odpowiedniej kolejności założyć. Osoby, które tkają na krosnach poziomych mogą nie wiedzieć po co w ogóle tę deszczułkę ruszałam. Otóż mój warsztat to czteronicielnicowa Julia Glimakry. Julia nie jest wyposażona w regan, a jego funkcję spełnia grzebień, czyli płocha. Podczas nawijania osnowy na wał nadawczy regan (u mnie płocha) znajduje się za krzyżakiem. Po nawinięciu muszę tę płochę odzyskać, żeby móc ją wykorzystać zgodnie z jej przeznaczeniem. Żeby zdjąć ją z osnowy, krzyżak muszę przełożyć za nią. No i właśnie podczas tej operacji doszło do wspomnianego wypadku. Wiem, zamotane.
Szczęśliwie najgorsze już za mną. Samo tkanie to już czysta przyjemność. W końcu miałam okazję wypróbować rozpinacz. Pomaga on utrzymywać stałą szerokość tkaniny, zapobiega jej zwężaniu na brzegach. Takie zwężanie może doprowadzić nawet do pękania nitek brzegowych. Nie jestem pewna czy wszystko robię z tym rozpinaczem jak należy, ale brzegi są raczej równe; przyjrzę się im jeszcze po zdjęciu tkaniny z krosna. Jedyną niedogodnością jest konieczność częstego przesuwania rozpinacza, w przeciwnym razie nie spełni on swego zadania. To przesuwanie wybija nieco z rytmu pracy, ale da się przeżyć. Znacznie gorsze są dłuższe przerwy w tkaniu. Kiedy siadam do warsztatu po takiej przerwie, to zanim wejdę w rytm, potrafię tak zmasakrować brzegi, że patrzeć na nie nie można. A że prucie tkaniny to okropna robota, to nie zawsze chce mi się to poprawiać.
Na zdjęciach widać jak bardzo różni się szerokość tkaniny naciągniętej przez rozpinacz i bez niego.
To zwężenie to wrobienie. I ono nie daje mi spokoju. Czy tak powinno być? Czy tkanina po zdjęciu rozpinacza nie powinna zachować swej szerokości? Nie wiem czy jest to błąd czy nie. Zdjęcia różnych tkaczek pokazują zarówno coś takiego jak u mnie, jak i niezwężone tkany. Jako, że jestem dociekliwa, na pewno będę szukać rozwiązania tej zagadki. A może macie jakieś doświadczenia lub wiedzę w tym temacie?
A propos rozpinacza - istnieją także "rozciągacze". Są to dwie klamry, które z jednej strony przymocowane są do krosna, a z drugiej przypięte do tkaniny. Wygląda to tak:
Oto przykłady znalezionych w sieci, samodzielnie wykonanych stretcherów:
Rozpinacz również można wykonać samemu (w końcu kiedyś wszytko robiło się "samemu"...), ale podejrzewam, że kosztuję to trochę zachodu, żeby taki rozpinacz wytrzymywał działające na niego siły.
Mam nadzieję jeszcze dziś zdjąć ręczniczki z krosna i je uprać. Marzyłam o takich odkąd zobaczyłam je pierwszy raz :-)