Szal tkany z użyciem ośmiu nicielnic. Przędza lniano-wiskozowa, cienka, wpi 54 (osnowa 25 epi).
Takie były początki. Nie obyło się bez błędu. To niewiarygodne ile uwagi należy poświęcić zakładaniu osnowy. Byłam naprawdę staranna, wszystko liczyłam i sprawdzałam dwa razy! Naprawienie błędu samo w sobie nie było trudne, ale to zawsze denerwująca starta czasu. Zacznę sprawdzać trzy razy...
A tak wygląda efekt pierwszego podejścia. Tkanina jest "niezrównoważona": na 12 epcm (ends per centymetr = nici osnowy na centymetr) przypada aż 17 ppcm (pics per cm = przerzutów wątku na centymetr) i dlatego jest zbyt gęsta.
Po małej korekcie w przewleczeniu płochy było już dobrze.
Odkryłam pewną ważną cechę krosien stołowych - konieczność podnoszenia każdej nicielnicy osobno pomaga zrozumieć budowę splotu. Na początku tkania nie można obejść się bez kartki, ale po jakimś czasie można sobie poradzić bez "ściągania" i to nie dlatego, że zna się treadling na pamięć (bo się nie zna), ale dlatego, że budowa splotu jest zrozumiała. Zrozumienie zasad jakie rządzą splotem pozwala zapamiętywać całkiem spore sekwencje liczb. To fascynujące.
Wiem co mówię, bo najpierw tkałam huck lace'a na krośnie z "napędem" nożnym i w życiu nie pomyślałabym, żeby analizować, które nicielnice kiedy podnoszę i czy jest w tym jakaś metoda. A okazuje się, że jest. Oczywiście można na temat budowy splotów poczytać, ale kto próbował uczyć się tkactwa teoretycznie, bez podparcia praktyką, ten wie, że to niemożliwe. No.
A w czasie, gdy ja trzaskałam kolejne zdjęcia szalika, sprytny synek podkradał aparat i trzaskał zdjęcia... dinozaurom. Między kolejnymi ujęciami szala znaleźć można takie oto perełki:
Dlatego dziś paleontologiczna piosenka dla synka (ale tak naprawdę to ja ją lubię znacznie bardziej niż on...).