środa, 30 stycznia 2013

Sweet home

Po kilkunastu dniach hospitalizacji (niefajny rekord oddziału) córkę mą w "stanie wyrównanym" wypisano do domu. "Stan wyrównany" oznacza niestety, że Mela jest nadal chora, a przed nami jeszcze wiele dni kuracji. A choć na szpital nie mam powodów narzekać, dobrze jest w końcu być w domu...


Między kolejnymi inhalacjami, syropami, zastrzykami, kroplówkami i oklepywaniami głównie... spałam. Szpitalna atmosfera i zmęczenie robiły swoje. A poza zabiegami i spaniem oczywiście nadrabiałam lekturę.
Postudiowałam wybiórczo "Learning to weave" Deborah Chandler. To jest naprawdę świetna książka. Jeśli zdecydujecie się kupić krosno poziome minimum czteronicielnicowe albo już je macie, a nie macie tej książki, bez wahania ją zamawiajcie . Ja kupiłam ją dosyć dawno, gdy miałam tylko Harfę, dlatego w pełni "Learning to weave" doceniłam dopiero po zakupie Julii.

A poza tym rozkoszowałam się swoim nowym nabytkiem. Jakiś czas temu zakochałam się w overshotach - każdego to czeka ;-). I kupiłam sobie książkę "Weaving Designs by Bertha Gray Hayes: Miniature Overshot Patterns"


Książka jest przepięknie wydana (zrozumiałam za co tyle płacę...). Sztywna oprawa, kredowy papier, doskonałej jakości zdjęcia. A wzory? Wzory są cudowne i zakochałam się jeszcze bardziej. Teraz rozpoczął się u mnie długotrwały proces podejmowania decyzji: który wzór, jaki wyrób, jaka włóczka... U mnie to czasami trwaaaaaaa... Jak już decyzje popodejmuję to się podzielę. A więcej o overshotach, Bercie Gray Hayes i jej wzorach innym razem. Poza tym kupiłam nowe czółenko, szpulę sznurka Texsolv i paczkę zatyczek do niego. Sznurek wykorzystam m.in. do zamocowania dwóch dodatkowych podnóżków do krosna.



Pora nadrobić zaległości u Was, na co baaaaardzo  się cieszę :-).

piątek, 11 stycznia 2013

Nieczynne do odwołania

Informuję Kochanych Współtkaczy, że wpadłam tylko na chwilkę, właściwie żeby powiedzieć, że nie będzie mnie przez jakiś czas. Córcia najmłodsza ma zapalenie płuc i jesteśmy w szpitalu. Mała jest kochana i nawet pozwala mamie nadrabiać zaległości w  lekturze - tkackiej oczywiście.

czwartek, 10 stycznia 2013

Na tkackiej diecie

Tkacką duszę trzeba karmić. Zróbmy sobie tkacką ucztę.





Japońska technika tkania jedwabiu Yuki-tsumugi. Najprostszy splot - płócienny, prymitywne krosno (jibata - taki japoński backstrap), a jaki efekt. Niewiarygodna technika uzyskiwania barwnego wzoru...
Zachwycające.

wtorek, 8 stycznia 2013

Piękną jesień mamy tej zimy

Może przesadziłam trochę z tym pięknem, ale co by nie gadać aura ani trochę nie jest zimowa. Nastrojona zatem tak jesiennie utkałam kawał materii z wełenki co to mi się jesiennie kojarzy. 
Wełna, zdobyta na Allegro, jest przędziona cienko-grubo (prządki, tak się mówi? poprawiajcie jeśli coś źle nazywam), uznałam zatem, że nie bardzo nadaje się na cokolwiek innego niż splot płócienny. WPI (wraps per inch = owinięć na cal, po ludzku i w uproszczeniu mówiąc - ile razy owinę włóczką np. linijkę na odcinku 1 cala; termin na pewno znany przędącym) dla tej wełny wynosi 16, wydawałoby się zatem, że mogę tkać na rigid heddlu z siatką 8 dent. Ale to 16 WPI jest średnią i w najgrubszych miejscach wełna byłaby jednak zbyt gruba na rigid heddla. Szczególnie pasma przechodzące przez oczka poddane byłyby takiemu tarciu, że wełna potwornie by się mechaciła, a w konsekwencji rwała. Już to kiedyś przerabiałam. Miałam więc okazję przetestować Julię z grubszą wełną. Jej stalowa płocha o gęstości 10 dent (10 szczelin na cal = 40 szczelin na 10 cm) sprawdziła się doskonale.
Chociaż wełna mi się podoba, wydawała się nieco mdła, zdecydowałam zatem nieco ożywić kratą w intensywniejszym kolorze. Zrobiłam szal-tubę (chyba tak się na to mówi) i... czapkę. Zawsze chciałam zrobić tkaną czapkę.


 

 



Z braku atrakcyjnej styropianowej modelki, musiałam użyć tego, co akurat na podorędziu było.



niedziela, 6 stycznia 2013

Powiało grozą

Zachciało mi się zgłębiać tajniki bloggera. Skończyło się na tym, że blog zniknął, a mi zablokowano dostęp do wszystkiego co się z "Manią Tkania" wiąże. Struchlałam. Mam cichą nadzieję, że jeśli ktoś odkrył, że "Mania Tkania" nie istnieje, struchlał także ;-). Na szczęście po uiszczeniu opłaty w wysokości 0,3 $, wszystko wróciło do normy. No, może poza tym, że nagle obserwowałam własnego bloga.
Ale naprawdę wkurzyłam się dopiero, gdy podczas sprzątania tego bałaganu odkryłam na gmailu, że Ela z Pracowni na Kaszubach napisała komentarz, który z niewiadomych mi powodów nie został opublikowany. Brzydki blogger...

Oto treść komentarza:
Gratuluję Ci pięknych krosien !
Ja też mam kłopot z utrzymaniem równej szerokości tkaniny i brzegu.
Zauważyłam,że :
1.czółenko musi chodzić lekko, a wątek łatwo się odwijać . Warto dobrze cewić wątek.
2. trzeba wyczuć, ile wątku naddawać - przed przybiciem powinien leżeć nieco na skos.
3. warto utrzymać rytm i tkać większy kawałek tkaniny.

Z każdym metrem utkanej tkaniny będzie lepiej :)Czego sobie i Tobie życzę,bo Alicja ma jakąś wrodzoną zdolnośc robienia równych tkanin ;)


A to moja odpowiedź:
Trenuję kiedy tylko mogę. Kombinuję z naprężeniem wątku (a raczej brakiem naprężenia), kątem pod jakim go układam i wychodzi raz lepiej, raz gorzej. Wierzę, że "lepiej" będzie coraz częściej :-).
A jeśli chodzi o tkaniny Alicji, to regularnie muszę sobie pooglądać ich zdjęcia właśnie ze względu na brzegi. I za każdym razem mnie one zdumiewają. Teraz już wiem, że tkać takie brzegi to wrodzony dar ;-).

EDIT: przyczyna zamieszania odkryta, komentarze znajdują się już tam gdzie powinny.

A z warsztatu zdjęłam ostatnio tkaninę z takiej wełny (zdjęcie z aukcji na której kupiłam wełnę)


A co mi z niej wyszło pokażę jutro.

Dobranoc!



czwartek, 3 stycznia 2013

Jak to z ręcznikami było


Kiedy robiłam zdjęcia ręczniki nie były wykończone (widać na zdjęciach).
Zresztą nadal nie są :-P

Ano niełatwo było. Jak już wiadomo, zamarzyły mi się takie, gdy tylko je zobaczyłam. Ale problem był ze zdobyciem odpowiedniej bawełny. Powinna być ona dosyć cienka i niemerceryzowana. Nie znalazłam w Polsce takiego produktu.  Jest albo bawełna niemerceryzowana gruba (tzn. zbyt gruba na ręczniki), albo cienka bawełna merceryzowana, a taka nie jest zbyt chłonna.
Nie mam pojęcia jaką grubość ma ta bawełna, której użyłam. Kupiłam ją na Allegro, tak w ciemno. Próbowałam ją sobie przemierzyć, ale nie wiem na ile dokładny był ten mój pomiar. Wyszło mi, że ma jakieś 550 m / 100 g.
Trochę mi te ręczniki szły jak po grudzie. Część kłopotów opisałam, ale to nie wszystkie. Popełniłam błędy, które zauważyłam zbyt późno, żeby je poprawić. Tzn. teoretycznie dałoby się je naprawić, ale praktycznie kosztowałoby to dużo czasu, pracy lub materiału, więc zrezygnowałam i potraktowałam ręczniczki wprawkowo. Doszłam do wniosku, że skoro nie będą one zdobić mego stołu, tylko służyć mym upapranym rękom w kuchni, mogą sobie mieć błędy.
Mimo wielu prób nie udało mi się zrobić zdjęcia, na którym kolory wyszłyby prawdziwie, wybrałam więc te najbardziej do prawdziwych zbliżone. Osnowa była turkusowa. Na wątek wzięłam trzy kolory: niebieski, różowy i jasnopomarańczowy. O ile turkus z niebieskim komponuje się bardzo ładnie, o tyle z różowym już tak se, a z pomarańczowym tworzą kompozycję kolorystyczną bliską jakiejś spranej szmacie... Cóż...
Błędy jakie jeszcze udało mi się zrobić to: 1. za gęsto przewlec w dwóch miejscach nici przez płochę (widać to na zdjęciach - takie zagęszczenie wzoru, jaśniejsze paski), 2. nierówno dobijać wątek - to naprawdę nie takie łatwe na jakie wygląda, a każde oderwanie od pracy dodatkowo wybija z rytmu i utrudnia równe dobijanie. Po wypraniu ręczników trochę się te różnice zatarły, ale tylko trochę. Dopóki materiał był na warsztacie mogłam normalnie palcem pokazywać, w którym momencie musiałam wstać od krosna. 3. "zgubić" wzór - zazwyczaj dlatego, że przesunięty rozpinacz zasłaniał mi ostatnie centymetry roboty. Przyznaję się bez bicia, że nie chciało mi się tego naprawiać; po prostu w kilku miejscach te ciemne prostokąciki są dłuższe lub krótsze. 4. zapomniałam utkać na początku i na końcu każdego ręcznika kilku centymetrów samym splotem płóciennym. To chyba mój najgorszy grzech. Taki "płócienny" kawałek zdobi tkaninę i pozwala łatwiej ją podwinąć. Ale przygody z ręcznikami jeszcze nie kończę, bo bawełny starczy jeszcze na kilka, będę więc miała okazję się poprawić ;-).
Ręczniki wyprałam w automacie za wiele się z nimi nie pieszcząc. Cele jakim mają służyć dyskwalifikują jakieś delikatne programy. Mogę powiedzieć tyle, że się nie rozpadły - to dobrze wróży :-D
 Tu widać różne błędy.